Podsumowanie
Od samego początku MKS zasadził się na połowie rywala. Już w 6 minucie wynik otworzyć mógł Hubert Antkowiak, ale minimalnie chybił głową po dośrodkowaniu z prawej strony Sebastiana Dei. W 15 minucie do głosu doszedł GKS, ale nie za sprawą wydarzeń na boisku, ale swojej zorganizowanej grupy kibiców, których dobrze ponad setka rozpoczęła regularnie dopingować swoich ulubieńców. Taki obrazek zaistniał na naszym stadionie po raz pierwszy w tym roku.
Później w odstępie kilkudziesięciu sekund oglądaliśmy dwie niezłe przymiarki z dystansu, choć jedną i drugą spotkał taki sam los, czyli były minimalnie niecelne, ponieważ powędrowały po ziemi ocierając się o słupki. Po stronie gości w 20 minucie uderzał Senegalczyk Emile Thiakane, a z naszej ekipy, bardzo aktywny w niedzielę Deja.
W zasadzie w tej połówce zawodów niewiele się już wydarzyło. Nasi chłopcy posiadali optyczną przewagę, ba, nawet konstruowane przez nich akcje mogły się podobać, ale otwierającego drogę podania i wykończenia zajawki na objęcie prowadzenia zwyczajnie zabrakło. W jej końcówce więcej podań wymienili bełchatowianie, ale także bez większych efektów, choć strzał z dystansu wspomnianego Thiakane zmusił Kacpra Majchrowskiego do piąstkowania.
W 50 minucie zawody zostały przerwane ponieważ z sektora przyjezdnych ulotniło się nieco zielonego dymu, który natychmiast rozwiał wiejący ze wschodu wiaterek. Dokładnie 10 minut później plac gry opuścił Piotr Giel. Byłego napastnik MKS-u pożegnały gromkie brawa, niejako w podzięce za jego dokonania przy Sportowej. Piszemy o tym ponieważ na spowitym w słońcu boisku wiało niestety nudą.
Biało-niebiescy znów okupowali – prawą tym razem stronę – lecz kompletnie nic z tego nie wynikało. Dopiero w 71 minucie groźnie główkował Donatas Nakrośius, nie na tyle jednak skutecznie, żeby Paweł Lenarcik „tego” nie złapał. Minuty nieubłaganie płynęły. MKS siedział już na GKS-ie jak przysłowiowy „szpak na czereśni”. Spod krytej dobyło się nawet głośnie nad wyraz: MKS, MKS!!!
W 77 minucie bliski szczęścia był listowany znów Deja. Przymierzył kąśliwie w przeciwległy róg, a Lenarcik wyciągnięty jak długi odbił futbolówkę na aut bramkowy. Determinacja naszych chłopaków nagrodzona została w 88 minucie. Reżyserem ostatniego podania z wolnego był grający najlepszy mecz wiosny Deja, a w gąszczu nóg drogę do siatki znalazł walący jak z armaty Antkowiak i Stadion Miejski oszalał.
Ostatnie chwile kolejnego meczu „o życie” były bardzo dramatyczne. Podopieczni Artura Derbina jakby obudzili się z dotychczasowego largu. Przy linii bocznej „fikał” jeszcze wprawdzie Thiakane, ale na tym to się wszystko skończyło.